Są dni, kiedy pogoda nie sprzyja. Ostatnio, na nartach, pierwszego dnia wyjechaliśmy gondolą na górę w mgłę. Szaro, niewiele widać. Człowiek wytęża wzrok, korzysta z gogli z filtrem, a tu nic, dalej widoczność na parę metrów.
Nie wiadomo czy ta biała połać śniegu wokół jest bardziej płaska, czy właśnie schodzi w dół ostrzejszym stokiem. Widać najbliższą tyczkę wyznaczającą trasę, pozostałe zniknęły. Przy bezcieniowym oświetleniu nie widać muld. Nie jest łatwo.
Szczęśliwie, zjeżdżając coraz niżej, wydostajesz się z kompletnego mleka. Zaczynasz rozpoznawać coraz odleglejsze kształty. Łatwiej się odpowiednio złożyć i jechać. Cała zabawa zaczyna mieć jakiś sens.
A kolejnego dnia śnieżyca z silnym wiatrem. Sypało tak, że niewiele było widać na kilkanaście metrów. Wiatr zacinał, chlaszcząc mokrym śniegiem po twarzy, a nie każdy lubi jeździć w kominiarce. Śnieg zaklejał gogle, dodatkowo pogarszając sytuację. Jeszcze złośliwie przymarzał, nie dając się usunąć prostym przetarciem gogli rękawicami.
Ale najważniejsze, że w końcu poprzez chmury przebija się słońce. Pojawia się błękit nieba. Świat nabiera kształtów i barw. Można podziwiać rozciągające się wokół wspaniałe, przykryte śniegiem góry. Zdecydowanie poprawia się nastrój. Chce się działać – jeździć, jeździć i jeździć.
Jak to w życiu – brodzisz po omacku we mgle, ale zawsze kiedyś wychodzi słońce…