Nie wiem czy jesteście fanami szparagów. My od lat jesteśmy. Lubimy je szczególnie świeże. A właśnie trwa szparagowy sezon. Zaczyna się w maju, więc już od jakiegoś czasu zajadamy się białymi, zielonymi, oliwkowymi (to te także zielone, ale jaśniejsze i cieńsze).
Tak poważnie zaczęło się to chyba kilka lat temu, kiedy na przełomie maja i czerwca spędzaliśmy wakacje na południu Niemiec. Ten obszar to szparagowe zagłębie.
Zwiedzaliśmy okolice Renu i było tam wtedy już dość ciepło. My jednak zapamiętaliśmy tamte wakacje jako raczej chłodne, bo rejon Schwarzwaldu był mniej gościnny. W górach leżały jeszcze tu i ówdzie płaty śniegu.
W restauracjach były już dostępne w menu szparagi. Zawinięte w szynce, w sosie holenderskim, w sosie beszamelowym itd. itp. Tak nam zasmakowały, że od tego czasu stały się stałym elementem na wiosennym stole. Podawane w daniu głównym, w zupie (krem ze szparagów), jako element sałatek.
Serwować szparagi można w różnej formie. Białe i zielone podaje się gotowane czy zapiekane, no i wstępnie trzeba je (szczególnie białe) obrać poniżej główki. Oliwkowe wystarczy zblanszować czy wręcz można podać na surowo. Są smaczne i chrupiące. Najlepsze oczywiście są świeże i nie mogą być za długo przechowywane. Dolne końcówki grubszych pędów mogą trafić się gorzkawe, więc twarde końcówki odłamuje się przed gotowaniem.
Podobno szparagi mają generalnie dobry wpływ na zdrowie, są źródłem witamin i mikroelementów, choćby selenu, aczkolwiek gdzieś czytałem, że osoby chore na nerki powinny bardziej uważać.
I jeszcze dodam – nie przejmujcie się specyficznym zapachem moczu po jedzeniu. Po szparagach ten typ tak ma…