Co jakiś czas, niestety za często, słyszmy z mediów informacje o kataklizmach zdarzających się gdzieś na świecie. Włochy pojawiają się w newsach zazwyczaj w kontekście trzęsień ziemi.
Bywamy tam na wakacjach, ale szczęśliwie takich wydarzeń udawało się nam unikać. W tym roku jednak i to przeżyliśmy. Nie była to jakaś seria wielkich wstrząsów, ale i tak wrażenie było nieciekawe.
Siedzieliśmy sobie w apartamencie z synem przy stole coś oglądając, czytając. Żona krzątała się w sypialni. Nagle poczułem, że krzesło zaczęło pode mną tańczyć. Krzesło i stół ożyły. Było to dziwne i niepokojące.
Spojrzeliśmy na siebie z synem i podskoczyliśmy na balkon, zobaczyć co się dzieje. Czy ludzie wychodzą. Tylko jedna osoba pojawiła się na ulicy rozglądając się niepewnie wokół. Poza tym spokój. Żona, stojąc tak bardzo tego nie odczuła, ale zauważyła ze zdziwieniem, że szafy się poruszają.
Nie wiedziałem, czy to już wszystko, czy to dopiero początek. W Internecie poszukałem aktualnych informacji o trzęsieniach ziemi. Zaczęły się pojawiać jakieś dane. Okazało się, że to miało siłę 3,6 stopnia, a epicentrum znajdowało się niedaleko stąd, kilkanaście km na północ od nas, w okolicach Toscolano i Gargnano nad jeziorem Garda, w górach.
Nie było, jak widać, tak silne, jak inne niszczące centrum Włoch w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ale i tak było najsilniejsze tego dnia we Włoszech, a w tym rejonie, najsilniejsze od początku roku.
Godzinę później kupowaliśmy pizzę w pobliskiej pizzerii. Zapytaliśmy pracujących tam ludzi, czy czuli wstrząsy. Byli zdziwieni. W wirze pracy nic nie zauważyli. Z drugiej strony, do takich sytuacji są bardziej przyzwyczajeni niż my.
Do końca pobytu nic więcej się nie działo. Wszystko było OK, ale niepokojące uczucie ruszających się mebli pozostało.