Pierwszego dnia po naszym przyjeździe nad hiszpańskie wybrzeże, wybraliśmy się na spacer w kierunku plaży. Przy ulicy prowadzącej od naszego lokum nad morze minęliśmy restaurację “Braseria Daniela” pełną ludzi – była to już bowiem pora niedzielnego lunchu. Z ciekawości rzuciliśmy okiem na wystawione tablice z menu, które wyglądało całkiem interesująco. Często tłok świadczy o dobrym jedzeniu.
Tego dnia jedliśmy późny obiad w restauracji przy plaży, gdzie także wydawało się, że jest miło. Jedzenie było smaczne, a ceny raczej nie najniższe. Następnego dnia spędziliśmy przedpołudnie na plaży i na lunch postanowiliśmy pójść do Danieli. Tym razem nie było tak tłoczno, ale zaryzykowaliśmy.
Okazało się, że było warto…
Starszy, sympatyczny kelner, znający tylko hiszpański i być może kataloński, co dla nas nie stanowiło różnicy, przyniósł nam menu i wskazał menu dnia – Menu del Dia. Chyba było dla niego oczywiste, że warto z niego skorzystać. My nie byliśmy przekonani, bo opis potraw przygotowany odręcznie długopisem niewiele nam mówił, a nastawialiśmy się na jakieś fajne tapas i owoce morza. Pan pokazał, że oczywiście z ładnie wydrukowanej karty jak najbardziej możemy wybierać. Ale cena 9€ za menu dnia składające się z kilku dań i picia wyglądała ciekawie.
Zaryzykowaliśmy pytania co też kryje się za tymi ciekawie brzmiącymi nazwami, ponieważ na pierwsze i drugie danie oraz deser był wybór kilku potraw. Trochę coś tłumacząc po hiszpańsku, trochę na migi pan nam powyjaśniał. Wyraźnie się starał i jakoś się dogadaliśmy.
Jedzenie było dobre i obfite – dawali 3 spore sałatki na 6-7 osób, koszyczki z pokrojonymi bagietkami, dla każdego pierwsze danie, drugie danie, deser, wodę i wino… To za 9€ od osoby? Nieźle! Często tyle kosztowało jedno danie z karty.
Okazało się, że pierwszego dnia pan przyniósł na 7 osób 2 butelki dobrego, lokalnego, czerwonego wina, a drugiego dnia tylko jedną. Pomyśleliśmy, że ten pierwszy dzień był taki “lepszy”, na przywitanie. Otóż nie, kiedy domówiliśmy jeszcze jedną butelkę – była w cenie. Po prostu była to 1 butelka na 4 osoby. Potem już zawsze przynosił 2 butelki…
Czyli koszty obiadu dla 7 osób wynosiły od 63 do 70€ w zależności od ilości ekstra kawy i innych drinków. Jak na Hiszpanię to była bardzo interesująca oferta. Jedzenie było smaczne i różnorodne. Była to rzeczywiście oferta dnia i nie powtarzała się za często. Przykładowo owoce morza były różne, bo jak pan nam wyjaśniał “manualnie” dają to, co złowili w nocy. Najbardziej podobało mi się jak zarzucał wędkę. Chociaż… może to przebiło świńskie kwiczenie “łłii, łłii” z klepaniem się po żebrach.
Raz poszliśmy do Danieli wieczorem. Ale już o tej porze nie było menu dnia i ceny za wybrane potrawy z karty były w sumie sporo wyższe. Co ciekawe także cena za menu dnia nie była stała. W weekend cena rosła do 10€. Co i tak było bardzo dobrym interesem.
Zmiana ta była uzasadniona popytem, w weekend robiło się tłoczniej bo oprócz stałych turystów, dojeżdżali jeszcze weekendowicze z Barcelony.
Doświadczenia z Danieli wykorzystaliśmy w czasie naszych wycieczek po Katalonii i Barcelonie. Idąc na lunch pytaliśmy o menu dnia. Zazwyczaj kelner przynosił standardową kartę dań. Dopiero jak zapytaliśmy, pojawiała się także lista z menu dnia. I najczęściej cenowo była nie do przebicia, a jakość była ta sama. Jak się nie wie, to się frycowe płaci.
Faktem jest, że tak dobrej oferty jak u Danieli chyba nie udało nam się w Katalonii znaleźć. Bo tylko tam były wliczone w zestaw: sałatka, 2 dania, deser, woda i wino. Gdzie indziej często były tylko 2 dania, bez ekstra sałatki i albo wino, albo woda, a i z deserem bywało różnie. Ale i tak zawsze było to lepsze niż wybór z karty. Cóż się dziwić, że w dni “plażowe” staliśmy się stałymi klientami Danieli. Raz ich zdradziliśmy dla nieodległej konkurencji, ale tego szybko pożałowaliśmy bo jedzenie było mniej smaczne.
Wniosek prosty – w czasie wakacji na południu Europy, jeśli traficie w restauracji na menu dnia, warto mu się przyjrzeć.