Wybuch islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull tydzień temu wygenerował poważne problemy dla Europy i jak się okazało nie tylko dla naszego kontynentu. Wulkan wypluł z siebie ogromne ilości pyłów, które zmniejszyły widoczność w obszarze największego ich zagęszczenia, mogły także stanowić ewentualne zagrożenie dla silników odrzutowych.
Kiedy prądy powietrzne naniosły pył nad nasz kontynent, poszczególne państwa, w obawie o bezpieczeństwo lotów, od czwartku zamykały swoją przestrzeń powietrzną. Obawy spowodowały przypadki z 1982 r. oraz incydent nad Alaską z 1989 r., kiedy wyłączyły się wszystkie 4 silniki w odrzutowcu lecącym przez pyły wulkanu Redoubt. Szczęśliwie udało się wtedy silniki ponownie uruchomić i wylądować.
Czy od tego czasu eksperci zbadali dokładnie temat, wysnuli wnioski na temat możliwego, rzeczywistego zagrożenia? Czy eksperci byli w ogóle pytani?
Rządy europejskie reagowały dość panicznie. Trochę to przypominało walkę ze świńską grypą. Dużo szumu, szybkie akcje, ale czy potrzebne? Rządzący uważali, że lepiej dmuchać na zimne, niż potem być obwinianym o podjęcie złej decyzji.
Kiedy po kilku dniach linie lotnicze przerażone wizją strat, zaczęły coraz głośniej protestować, przeprowadzono kilka lotów testowych. Pojawiły się opinie, że wszystko było w porządku. Ale wkrótce znowu ktoś doniósł, że się silnik “zaszklił”. Chaos, sprzeczne informacje.
Dopiero po kilku dniach spotykają się ministrowie transportu, by omówić sytuację.
W komentarzach pojawia się kpina, że Europa dokładnie reguluje wielkość groszku, a nie potrafi efektywnie kontrolować swojej przestrzeni powietrznej.
Trudno nagle zastąpić transport lotniczy innym jego rodzajem. Ludzie koczują całe dnie na lotniskach. Straty ekonomiczne rosną. Niewysłana świeża żywność psuje się, kwiaty niedostarczone do klientów w Europie więdną, biznesmeni nie trafiają na zaplanowanie spotkania. Turyści nie wracają do domu i do pracy.
Francuzi oraz podróżujący przez Francję mają jeszcze większy kłopot – samoloty nie latają, a pracownicy linii kolejowych strajkują…
Walka ze świńską grypą zakończyła się czkawką – milionami euro utopionymi w zbędnych szczepionkach. Wstrzymanie ruchu lotniczego zaowocuje milionami dotacji dla linii lotniczych i pewnie dla firm, które udowodnią straty wynikające z zamieszania.
Jak zwykle my za to zapłacimy – podatnicy.
Czy to było potrzebne?
Czy myślisz, że politycy europejscy wyciągną wnioski z tej lekcji?
Ja, nie sądzę…
W okresie letnich wakacji sytuacja może się powtórzyć. Planujesz lot samolotem – przygotuj plan B.