Rok temu wielki huragan spustoszył północno-wschodnie wybrzeża USA. Przez ten czas niektórzy ludzie odbudowali swoje domy, inni nie dali rady i mieszkają ciągle w… nazwijmy to “obiektach zastępczych”. Byli i tacy, którzy sprzedali ziemię i wynieśli się gdzie indziej. Mieszkańcy tych stanów na długo zapamiętają kataklizm.
Tym razem Europę nawiedziła silna wichura. Poniedziałkowy orkan pozabijał ludzi i poniszczył mienie na zachodzie kontynentu. Problemy mieli Brytyjczycy, Francuzi, Holendrzy, Duńczycy, Niemcy. Zerwane dachy, powalone drzewa, zniszczone linie energetyczne (tylko w Wlk. Brytanii 660 tys. domów było bez prądu), wstrzymany w wielu miejscach ruch kolejowy i lotniczy – efekty bardzo odczuwalne.
Brytyjczycy nazwali wiatr od imienia św. Judy patrona 28 października, Niemcy nazwali ten układ niżowy Christian, zgodnie ze swoją metodologią. Tak więc można spotkać różne nazwy tego samego kataklizmu.
W Wlk. Brytanii wiało ok. 129 km/h, na wyspie White nawet 160 km/h, tym razem na Wyspach nie było na szczęście tak strasznie jak w 1987 r., ale szkody są ogromne. Na Morzu Północnym wiało w porywach do 191 km/h, a bliżej nas – Niemcy na Półwyspie Jutlandzkim zanotowali 172 km/h, a Duńczycy 193 km/h.
To tylko liczby, ale warto może odnieść je do realiów. Z takimi prędkościami jeżdżą samochody po niemieckich autostradach. Wyobraźmy sobie, że to nasz dom “wymiata” z prędkością 190 km/h…
Na szczęście dla nas, wiatr się wyszumiał po drodze i u nas to był raczej sztorm. Ale wiało solidnie… Czy to dopiero początek kolejnego sezonu wichur na naszym kontynencie? Oby tak silnych już nie było.