Nawiązując do poprzedniego wpisu (Ochłodzenie w Toskanii), warto dodać, że także silny wiatr trafia się chyba ostatnio częściej niż kiedyś.
Parę dni temu we Florencji wichura była okrutna. W okolicy katedry wiatr miotał turystami, a stojak z pocztówkami niemalże odfrunął. Po zastanowieniu, czy wejść na platformę widokową na kopule katedry, czy na dzwonnicę, zwyciężyła ta druga – tu przynajmniej nie było kolejki. Najwyższa platforma widokowa Campanile di Giotto znajduje się minimalnie niżej niż ta na kopule. Być może owa różnica uzasadnia cenę za wejście niższą o 2 euro…
Widok wspaniały – rozległa panorama dachów Florencji z wybijającymi się ponad tłum rozpoznawalnymi elementami jak Palazzo Vecchio, Santa Croce, Santa Maria Novella etc.
Warto wejść, ale ten wiatr – wciskał słowa z powrotem w usta!
W minionym tygodniu, w Montalcino odbywała się w fortecy impreza “Jazz & Wine”. Występ Jose Luisa Gutierreza w kwartecie był bardzo ciekawy. Ale znowu wiatr dawał się we znaki. Wiał wściekle, wciskał kurz w oczy, przewracał tablice informacyjne, zasypując publiczność pyłem. I jak tu pić wino sprzedawane przez sponsora, gdy kurz ląduje w kieliszku?
Szczęśliwie temperatura powietrza zdążyła powrócić do normy i odczuwana na wietrze nie była tak dotkliwie niska, ale było to irytujące.
A przecież letnie klimaty Toskanii to gorące dni i ciepłe noce. Ogniste zachody słońca. Niesamowicie rozgwieżdżone niebo, na którym wyraźnie widać Drogę Mleczną. To hałasujące w spiekocie dnia cykady, wiecznie krzątające się po niebie jaskółki. To chowające się w rzędach winorośli zające czy bażanty, przebiegające drogę małe tchórze. Wszystko to przesycone poczuciem spokoju. Po co wiatr się w to miesza?
W zwykłe dni wietrzyk szumi w koronach drzew i zapada w sen o zmierzchu. Kiedy cichnie, a słońce barwi wszystko na złoto, robi się nieco chłodniej. Zasiadasz przy stole, pijesz wino, zagryzając toskański chleb i pecorino. Podziwiasz to miejsce, chłoniesz chwilę.
Dlatego potem chcesz wrócić…