Zdarzyło nam się polecieć do Londynu w okresie naszego długiego weekendu – 11 listopada. Niestety listopadowa pogoda nie była łaskawa – wiało, padało i lało na zmianę, z krótkimi tylko przerwami. Z takiej pogody Wlk. Brytania jest znana, więc trudno liczyć na coś lepszego i nie było się co boczyć na aurę.
Co innego może dać się Wam we znaki. Najlepszym środkiem transportu w Londynie jest metro, czyli Underground, albo jak kto woli tube. Niestety, aktualnie jego pasażerom w weekendy skuteczne utrudnienia przygotowały służby techniczne metra. Na sobotę i niedzielę pewne linie wyłączane są z ruchu na całej trasie, inne na odcinkach pomiędzy określonymi stacjami. Alternatywą dla tych linii mają być autobusy.
Kiepsko jest na stacjach z informacją o zmianach. Tylko na jednej był ekran z listą linii i opisem “good service“, “closed“. Natomiast dokładniejszych informacji, na jakich odcinkach pociągi nie jeżdżą – nie znaleźliśmy. Stacje były wymieniane tylko przez głośniki, ale dla kogoś, kto nie zna metra, to kompletnie bezużyteczne. Nie widząc na ekranie, tylko słuchając trudno się zorientować, gdzie są te stacje i czy to dla nas ważne. A pan kończy czytać i dalej nic nie wiemy…
Gorzej, że w tym okresie mają miejsce w Londynie coroczne uroczystości. Chodzi o “The Lord Mayors Show London”, to wielka parada w centrum miasta i sztuczne ognie strzelane z barki na Tamizie. Tradycja ma 800 lat i gromadzi tłumy na trasie parady i przed telewizorami. Impreza odbywa się w drugą sobotę listopada. Ale trafiliśmy…
Pozytywne było to, że weszliśmy za darmo do Katedry Św. Pawła, do której normalnie wstęp jest płatny. Było tak właśnie z uwagi na ową paradę na zewnątrz i związaną z nią imprezę muzyczną dla całych rodzin zorganizowaną wewnątrz katedry.
Po dniu zwiedzania, z okolic Tower postanowiliśmy dojechać w kierunku Waterloo autobusem. Z metrem tego dnia, w tym miejscu było kiepsko, a będąc w Londynie, myśleliśmy, autobusem piętrowym warto się przejechać. Niestety zamieszanie w mieście było chyba jednak spore.
Autobus przyjechał z dużym opóźnieniem. W środku było ciasno, nie była miejsca, by wygodnie stanąć – o górnym pokładzie mogliśmy zapomnieć. Autobus przeciskał się w korku, jechał inną trasą i po długim czasie ludzie zaczęli się niecierpliwić. Jeden koleś w końcu, gdy długo staliśmy w jednym miejscu (a nie było tu przystanku), nacisnął przycisk awaryjnego otwarcia drzwi i wyskoczył.
Zaczęliśmy naciskać przycisk przystanku na żądanie. Po dłuższej chwili, znowu stojąc dłuższy czas w korku, w końcu kierowca otworzył drzwi i kupa ludzi wypadła na zewnątrz. Było tu blisko do stacji metra – linii, która akurat jeździła normalnie i błyskiem, z jedną przesiadką, dotarliśmy do Waterloo.
Oj znielubiliśmy urzędasa, który wywołał swoimi decyzjami to zamieszanie komunikacyjne w mieście. Bo jak można zaplanować na taki dzień konserwację metra, wiedząc, że jak co roku Londyn nawiedzi tłum uczestników parady, a “alternatywne” autobusy wylądują w korkach.
Wniosek – raczej omijajcie Londyn w połowie listopada.