Ostatnio znalazłem w Internecie informacje na temat używania kasków na stokach narciarskich. W razie poważnych wypadków na nartach na najcięższe obrażenia narażona jest głowa. Dla wielu osób nałożenie kasku jest więc oczywistością. Według naukowców jazda w kasku zmniejsza ryzyko urazów o 35%. Na stokach widać, że generalnie trend jest pozytywny i coraz mniej osób jeździ w psikuśnych czapeczkach, lepiej chroniąc głowę.
Kask niesie także ryzyko. Zapytacie jakie. Otóż niektóre osoby mając kask na głowie myślą, że są dobrze zabezpieczone i pozwalają sobie na więcej, na większe ryzyko, szybszą jazdę.
Największe ryzyko urazów dotyczy młodych ludzi, grupy wiekowej poniżej 16 lat. Myślę, że to raczej brak doświadczenia oraz wyobraźnia jeszcze nie tak rozwinięta, by nakłaniać ich do ostrożności może być przyczyną potencjalnych kłopotów.
Wiele młodych osób uważa, że im szybsza jazda albo im dzikszy stok tym fajniej. Pozostałych narciarzy mają za lebiegi. Śmigając w dół stoku, nie myślą co się stanie, gdy stracą równowagę na muldzie, albo gdy inny narciarz wykona zaskakujący manewr i się zderzą.
W wielu krajach młodzież ma obowiązek jeździć w kasku i słusznie. Przy czym starsi także powinni o siebie dbać. Niektórzy sądzą, że skoro lata całe jeździli w czapce i nic się nie stało, to po co to zmieniać. Ale nawet jeżdżąc wolno, mogą zostać skoszeni przez innego narciarza. To jak z samochodem. Myślisz, że nic się nie stanie, bo jeździsz ostrożnie, ale wystarczy, że ktoś wymusi pierwszeństwo…
Od jakiegoś już czasu, my jeździmy w kaskach całą rodziną. Zaczęliśmy od syna. A kiedy kilka lat temu najechał na niego jakiś wielki Włoch, z hukiem ich kasków dotarło do nas, że my także powinniśmy chronić głowy.
W tym roku widzieliśmy kilka wypadków, kiedy ratownicy musieli zwozić ludzi z gór. W jednym przypadku zwozili młodego snowbordzistę, który chyba za mocno uderzył głową podczas upadku mimo, że był w kasku. Na dole był jednak w stanie iść o własnych siłach. Co by było, gdyby kasku nie miał…