Jeśli jedziecie poza Polskę, na ferie zimowe z dziećmi i chcielibyście nauczyć je jeździć na nartach, pojawia się pytanie – jak przebrnąć przez kwestie językowe.
Tak – to jest wyzwanie!
Kiedy my szukaliśmy nauczyciela dla, wtedy małego, syna we Włoszech, w Dolomitach – nie było łatwo. Oczywiście instruktorzy mówili po włosku, także po niemiecku i angielsku.
Znam dzieci, które już za młodu są dwujęzyczne, ale dla małego dziecka, które jeszcze nie włada np. angielskim, jest to kłopot. Obcy człowiek, obcy teren i jeszcze bariera językowa. Jedna podjęta przez nas próba zakończyła się fiaskiem – maluch odmówił współpracy…
Byliśmy potem w Austrii, w Fiss. Jest tam wielka szkółka narciarska. Wielka w sensie infrastruktury – spory obszar wydzielony dla maluchów, z wyposażeniem do nauki i zabawy, wiele ruchomych chodników na podjazdach, obok orczyk etc.
Tam trafiliśmy na instruktorkę ze Słowacji. Nasze języki są na tyle podobne, że młodzieniec spróbował i wyszło dobrze – sporo się nauczył. Rok później niestety owej instruktorki nie było.
Pytaliśmy o instruktorów z naszej części Europy – był Czech. Może język nie jest już tak podobny, ale chłop się starał i znalazł porozumienie. Znowu nauka przyniosła efekty. Po zajęciach, bez problemu całą rodziną jechaliśmy niebieską trasą z okolic Skischule do Ladis.
Ostatnimi czasy we Włoszech nie szukaliśmy już instruktora dla młodzieńca. Nie wiem więc czy coś zmieniło się na lepsze pod względem językowym i w tych kurortach. Skoro jesteśmy Ważnymi klientami, może o tym pomyśleli…
A Wy próbowaliście może we Włoszech? Jak Wam się udało znaleźć instruktorów dla Waszych pociech?