Kiedy jeździliśmy hiszpańskimi autostradami, zazwyczaj były one pustawe, wygodne i momentami robiło się nawet nudno, choćby kiedy przejeżdżaliśmy kilkaset kilometrów z San Sebastian w kierunku na Salamankę. Jechaliśmy przez ogromne pagórkowate, pustawe i senne obszary.
Są jednak miejsca, gdzie natężenie ruchu jest inne. Oczywiście najczęściej w pobliżu dużych miast i o określonej porze dnia. Jadąc do Katalonii, wjechaliśmy od północy autostradą AP7. Przed Barceloną zakończył się płatny odcinek drogi, za który wszyscy musieli zapłacić. Ustawiono więc tam bramki w poprzek drogi. Barcelona to drugie największe miasto Hiszpanii, zatem ruch w okolicy jest generalnie spory.
Trafiliśmy tam w sobotni wieczór na solidne zamieszanie. Pewnie głównie z uwagi na porę dnia, tygodnia, wakacje. Kiedy indziej było trochę lepiej, no ale wtedy już wiedzieliśmy jak się ustawić. Problem w tym, że pomimo, iż jest tam wiele bramek, dużo jest tych na karty, ale nie kredytowe, tylko hiszpańskie karty do opłat za autostrady. Dla nas nieprzydatne.
Dla nas istotne są bramki, gdzie jest obsługa ludzka, lub przynajmniej automat przyjmujący pieniądze. Opisuje je tablica Manual. Tych jest stosunkowo mało i w tym konkretnym miejscu tak zgrupowane, że przy dużym ruchu nie wiadomo było czy się stoi we właściwej kolejce.
Zazwyczaj na autostradach jest więcej bramek gotówkowych, a mniej na karty do opłat drogowych, a tam były inne proporcje. Przypuszczam, że Hiszpanie dużo korzystający z autostrad używają kart, co upraszcza i przyspiesza cały proces.
Przy setkach aut, zanim człek podjechał i zorientował się, do których bramek powinien się ustawić, było za późno, bo już był obstawiony masą innych samochodów. Manewrowanie w tej sytuacji jest co najmniej trudne. Okazało się jeszcze na dodatek, że nasza kolejka stała pod kątem do bramki, a nie na wprost i trzeba było w pewnym momencie podłączyć się obok. Inni turyści wciskali się obok nas, za nami, przed nami – zrobiło się nawet dość niebezpiecznie.
Znajomi myśleli, że wybrną z sytuacji gładko, podjeżdżając do bramki z symbolem kart. Tylko, że żadnej ich karty kredytowej system nie chciał zaakceptować. Zablokowali przejazd. Musieli poczekać aż podejdzie jegomość z obsługi, który przyjął od nich opłatę i otworzył ręcznie szlaban. Na szczęście nie znali hiszpańskiego i nie wiedzieli co tam wykrzykują jadący w autach z tyłu…
Ogólnie co się działo, to sobie wyobrażacie – tłum aut naokoło, wściekle używający klaksonów Hiszpanie i masa turystów, którzy, jak my, musieli się jakoś zmieścić do tych bramek z gotówką. Staliśmy tam chyba z godzinę. Po tym doświadczeniu szukaliśmy już tylko tabliczek Manual.
Uważajcie więc już z daleka do jakiej bramki dojeżdżacie, aby w tłoku nie było za późno…