Mamy w końcówce listopada paskudną pogodę – zimno, sypie śnieg, w dodatku solidnie wieje. Przypomniała mi się zima z przełomu lutego i marca 2008. Wtedy wiało…
Gdy wyjeżdżaliśmy na narty, strasznie dęło – musieliśmy na naszych drogach uważać na fruwające gałęzie i leżące pnie połamanych drzew.
Kiedy wracaliśmy, było jeszcze gorzej, bo szalała Emma – pierwszy raz przeżyliśmy coś takiego. I trudno się dziwić, skoro Emma to dość “zasłużony” huragan, lub jak chcą inni orkan. Narobił szkód w kilku krajach Europy, ale najbardziej dał się we znaki Europie Środkowej – największe zniszczenia miały miejsce w Austrii, Niemczech, Czechach i Polsce. Porywy wiatru osiągały 180 km/h, życie straciło 12 osób…
Wczesnym rankiem, we włoskich górach jeszcze tak bardzo nie czuło się huraganu. Na austriackich autostradach już było wietrznie, ale po niemieckiej stronie wiało wściekle. Bujało autem, w jednym miejscu przez pas zieleni oddzielający jezdnie autostrady przeleciały ubrania, wywiane z czyjegoś otwartego bagażnika dachowego. Temperatura nie była zła, jak na ta porę roku. Było chyba ze 12°C, jezdnia czarna, sucho, więc jechaliśmy twardo do domu.
Kiedy minęliśmy Monachium, w radiu pojawiły się ostrzeżenia, że mniej więcej na wysokości Ingolstadt jest jakieś zamieszanie – burza, opady etc. Jechaliśmy dalej. Samochodem trochę miotało, ale dało się jechać. W pewnym momencie zauważyłem, że gwałtownie spada temperatura na zewnątrz auta. Termometr pokazywał 11°C, za chwilę 10°C, 9°C – takiego tempa spadku jeszcze nie widziałem.
Przed nami pojawiły się ciemne chmury. Temperatura zbliżyła się do zera, za chwilę zaczął padać grad. Zrobiło się ciemno, wokoło waliły pioruny. Zimą! Błyskawiczne zrobiło się biało. Wszyscy bardzo zwolnili.
Grad wystrzeliwany huraganowym wiatrem, łomotał o karoserię – już widziałem oczami wyobraźni ślady po gradobiciu na masce. Białe krupy na jezdni szybko zamieniły się w ubity kołami lód. Temperatura spadła poniżej zera. Zrobiło się bardzo nieswojo.
Po kilku, a może kilkunastu kilometrach grad zaczął powoli słabnąć. Następnie zaczęło się przejaśniać. Minęło nieco czasu i temperatura ruszyła w górę. Na parkingu sprawdziłem co z samochodem, na szczęście nie było śladów po kulach gradowych.
Mieliśmy nadzieję, że dalej już wiatr osłabnie. Niestety wiało przez całą trasę do domu, w Polsce także. Polskie drogi, często obsadzone drzewami blisko pobocza, w czasie wichur stwarzają dodatkowe niebezpieczeństwo. Jadąc, uważaliśmy na latające gałęzie, szczęśliwie nic na nas nie spadło.
Wieczorem, w wiadomościach dowiedzieliśmy się, że na naszej trasie, około 2 godziny po naszym przejeździe, spadające drzewo przygniotło samochód i zabiło kierowcę…
Macie takie wspomnienia?