Stinga słucham od lat. Słucham i obserwuję rozwój jego talentu, jego muzyczne poszukiwania. Bardzo lubię Włochy, a szczególnie Toskanię. Kiedy okazało się, że artysta kupił w Toskanii posiadłość, stał mi się jeszcze bliższy.
Wspominałem już o nim na tych łamach (Sting też lubi Włochy, Sting “If On a Winter’s Night…”), teraz pojawiła się kolejna okazja. Pod choinką znalazłem płytę Sting “Live in Berlin”, będącą rejestracją koncertu z Berlina (O2 World Arena), z 21 września 2010r. Powiem krótko – jest fantastyczna! Jest to koncertowe rozwinięcie albumu “Symphonicities”. Nie wiem, czy ten krążek CD słuchaliście, ale ja – tak. Mam go, podoba mi się.
Peregrynacje muzyczne Stinga są interesujące. Od pop/rocka, poprzez jazz, spotkanie z muzyką dawną, do śpiewu z orkiestrą symfoniczną. To dość niezwykła i ciekawa droga. Jego twórczość tylko potwierdza jak bardzo utalentowanym jest artystą. Muzyk już nie musi niczego udowadniać. Jestem przekonany, że to co robi – robi dla przyjemności.
Na płycie “Live in Berlin” nagrane są 22 utwory, czyli prawie 2 razy więcej niż na CD “Symphonicities”, a co ciekawe niektórych utworów z CD tu nie ma. Aranżacje orkiestrowe piosenek Stinga bronią się dobrze. Cóż, wykorzystany jest tu po prostu doskonały materiał, a orkiestra tworzy dodatkowy klimat.
Zasiedliśmy całą rodziną przed telewizorem i do końca płyty trudno nam się było od ekranu oderwać. Sting i muzycy, wspierający go na tournée wraz z Royal Philharmonic Concert Orchestra pod dyrekcją Stevena Mercurio oraz gość specjalny – Branford Marsalis stworzyli wspaniałą atmosferę. Nie wiem, czy koncert Stinga w Poznaniu był równie znakomity. Nie byłem, ale i tak tym, którzy byli – zazdroszczę.
Sting muzykiem wielkim jest i basta!