W tym roku zima jest dość dziwna. Powoli się już do tego przyzwyczajamy. Raz jest mroźna, innym razem ciepła. Tym razem to chyba wpływ El Niño. Słabsze opady śniegu na początku sezonu dały się niektórym narciarzom we znaki.
W Dolomitach do połowy lutego słabo było z opadami. Ale trasy były dobrze przygotowane. Sztuczne naśnieżanie jest skuteczne, dobra organizacja powoduje, że turyści nie czują, iż czegoś im brak. Nawet w grudniu, przed Świętami podobno nie było śniegu, kwitły kwiaty, a trasy były białe i można było jeździć. Można powiedzieć przecież oni z tego żyją, ale pomimo wszystko, czapki z głów.
Z niepokojem oglądałem prognozy i informacje z gór przed wyjazdem. Mało opadów przed naszym przyjazdem, dużo słonecznych dni, temperatury powyżej zera, nawet wyżej w górach. W końcu śnieg zaczął padać częściej. Oczywiście padało, gdy już tam byliśmy. Jak 5 lat temu.
Mieliśmy tylko 2 dni słońca, jeden nawet niecały słoneczny. Poza tym chmury, opady śniegu. Ciemno, zimno, wietrznie, słabo widać po czym się jeździ. Zaletą była chociaż mniejsza liczba ludzi na stokach.
Z kolei w ten drugi słoneczny dzień od rana było pełno ludzi na trasach i wyciągach. Kto żyw wyjechał na Sellarondę. Kolejki do wyciągów chwilami nawet już męczące. Kontrast był zaskakujący. Gdzie oni wszyscy byli w inne dni? Siedzieli w hotelach, pili w barach? Co z nich za narciarze? Trochę gorsza pogoda i dzień przy wodopoju…
Jasne, ze słońcem jeździ się zupełnie inaczej. O wiele fajniej. Wreszcie coś widać, plus te błyszczące, mrugające “diamenty” na śniegu. No i w końcu można piękne zdjęcia porobić. Takie momenty są esencją zimowych wakacji.
Ale i tak, niezależnie od pogody, można w przerwie zajechać do schroniska i nawodnić się fajnym drinkiem. Tym razem oprócz Veneziano, spróbowaliśmy Hugo. Spritz Hugo to Prosecco z dodatkiem syropu z kwiatów czarnego bzu (Sciroppo di Sambuco). Przyjaciele pokazali jak można zamówić drink. Wystarczyło zawołać do kelnera: Who is your best friend? Kelner odpowiadał: Hugo! No i wszystko jasne.
Inny fajny napój z tego wyjazdu to wersja Bombardino z dodatkiem espresso, czyli Calimero. Hmm, tak, dobre.
I co z tego, że w tym sezonie było relatywnie mniej śniegu. Służby skupiły się na właściwym utrzymaniu prawie wszystkich istotnych tras. Wersje alternatywne, przykładowo trasa 9a i 10 między Corvarą i San Cassiano były zamknięte, ale to w niczym nie przeszkadzało, bo pozostałe 127 tras było czynnych. Według skipassa udało się przejechać 140 km stoków z przewyższeniem 24,5 km. Było fajnie, a po to się tam jeździ.